
To dość znamienny moment w historii Apple, a ja postaram się wyjaśnić, dlaczego zmiana strategii pozycjonowania iPhone’ów w tym roku zamyka wiele toksycznych dyskusji.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 10/2025
Trzy filary
Jestem przekonany, iż iPhone 17 okaże się hitem sprzedażowym tej jesieni, o czym szerzej pisałem w drugim felietonie. Dlaczego nie nowy model Air ani modele Pro? Ponieważ tam nowości są adekwatne do ceny, a urządzenia te mają wąskie grupy docelowe, które Apple niezwykle precyzyjnie określiło nie tylko w swoim przekazie marketingowym, ale choćby wprost ze sceny konferencji, na której te telefony pokazano. W wywiadach z udziałem członków zarządu firmy ta retoryka także znalazła swoje potwierdzenie, więc wygląda na to, iż to element strategii firmy. Czy wymierzonej w długi horyzont? Do tego przejdę później.
Zaczynając zatem od najbardziej błyszczącej premiery tej jesieni, czyli iPhone’a Air – model ten kupią najwięksi fani marki i osoby, którym zależy na tym, aby wyróżniać się z tłumu. Aby było widać na ulicy, iż mają nowego iPhone’a i aby ten telefon wyglądał jak milion dolarów. Nigdy do tej grupy nie należałem, ale patrząc na to, jak skrajnie tegoroczne modele różnią się względem siebie pod względem wyglądu i ich stylistyki, już na tej – czysto percepcyjnej – warstwie, klient widzi różnice. Cytując wiceprezesa Apple: „Osoby, które chcą manifestować status najładniejszym designem, jaki zrobiliśmy”, sięgnęły po ten model.
Modele Pro to urządzenia dla fotografów i filmowców, co firma wprost w tym roku powiedziała ze sceny, a potem powtórzyła dziesiątki razy w licznych wypowiedziach dla mediów. Bez wodolejstwa. Też po raz pierwszy w historii ich marketingowej narracji. I taka zmiana mi odpowiada, jednocześnie ucinając dyskusję o tym, czy iPhone’a Pro warto kupować do wysyłania poczty i przeglądania X? Choć zdaję sobie sprawę, iż każdy sam decyduje swoim portfelem i prawdopodobnie przez cały czas dla wielu klientów wyznacznikiem wspomnianego będzie dopisek Pro i brak kompromisów.
Dla mnie, także jako twórcy technologicznego, to moment, w którym nie trzeba już gimnastykować się w tłumaczeniu odbiorcom i znajomym, iż podstawowy iPhone jest wystarczający – jednocześnie mając w głowie kwotę, jaką przyjdzie im za niego zapłacić i kompromisy, które jednak do niej nie przystoją. Do tej pory choćby ekran, który w cenie 3999 zł nie przystawał do rynkowych realiów 2025 roku, stanowił wyraźną rysę w kontekście jego rekomendacji. Nadeszły czasy, gdy dla (zaryzykuję tę tezę) 90% zainteresowanych klientów Apple, iPhone to po prostu iPhone. To wystarczy i to na długie lata. Podstawowy model 17 jest pozycjonowany jako najlepszy i dający najwięcej w niezmienionej cenie model wyjściowy w portfolio firmy. I trudno się z tym nie zgodzić.
– A gdzie jest zatem iPhone 16e, którego Apple pokazało wiosną tego roku?
W korporacjach, jako bezpieczny i modny telefon służbowy oraz w rękach najmłodszych klientów firmy i osób starszych. To jego nisza i myślę, iż kolejne modele z tej serii będą takie pozycjonowanie powielać.
Czy istnieje wyjście ewakuacyjne?
Takie pytanie zadaje sobie wielu analityków, którzy słusznie zauważają, iż jeżeli iPhone 17 będzie (a ma na to sporą szansę) najlepiej sprzedającymi się telefonami w historii firmy, Apple będzie miało nowy problem, który samo sobie stworzyło. Nie zgodzę się z tą narracją, ponieważ firma po takim ruchu, jaki wykonała tej jesieni, po prostu nie ma wizerunkowego wyjścia ewakuacyjnego. Nikt przy zdrowych zmysłach nie powie za rok, iż podstawowy iPhone nagle ma 50% funkcji z pozostałych modeli. Dlaczego?
Ponieważ rynek ich odbiorców ulegnie sporemu nasyceniu prawdopodobnie tej jesieni, a nowi klienci będą chcieli mieć nie gorszy wybór niż obecnie. Apple doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Analogiczna sytuacja miała miejsce w segmencie ich komputerów Mac, które po debiucie pierwszych, autorskich procesorów z serii Apple Silicon (Apple M1), przekonały do siebie rekordową liczbę klientów (MacBook Air z Apple M1 do dziś sprzedaje się u resellerów świetnie). Osobiście korzystam z MacBooka Pro z Apple M1 Pro, kupionego tuż po premierze i nie widzę potrzeby jego wymiany przez kolejne trzy lata. Takich osób jak ja znam całą masę. Czy to dla Apple problem? Nie. Zadowolony klient nigdy nie jest dla firmy problemem, bo jeżeli nie kupi tego samego produktu, przyjdzie po inny. Tak działa marketing, a akurat w Apple siedzi sporo mistrzowskich strategów upsellingu i cross-sellingu.
Podsumowując, jestem zwolennikiem obecnej strategii produktowej firmy z Cupertino i spodziewam się, iż ta będzie kontynuowana. Jednocześnie przypominam prostą zasadę, która brzmi: jeżeli coś jest dla ciebie wystarczające i działa – nie potrzebujesz wymieniać tej technologii na nową.
Więcej o tym znajdziesz w moim nowym e-booku.
Jeśli artykuł Dla każdego coś dobrego nie wygląda prawidłowo w Twoim czytniku RSS, to zobacz go na iMagazine.

3 godzin temu







